Wizyta pierwszego posła Rzeczypospolitej Polskiej Ksawerego Orłowskiego w Paranie w 1920 roku


Odzyskanie przez Polskę Niepodległości w 1918 roku zmieniło sytuacje nie tylko żyjących w odrodzonym Państwie Polskim, ale i wszystkich Polaków, których los rozrzucił po świecie. Przestali być wygnańcami bez państwa, zdanymi li tylko na siebie. Zyskali podmiotowość, którą zapewniało im istnienie własnego państwa, którego mogli się stać obywatelami. Dotyczyło to również ogromnej rzeszy przybyszów z ziem polskich do Brazylii.

Uznanie Państwa Polskiego przez Brazylię 16 kwietnia 1919 roku, i nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy obu państwami zaowocowało powołaniem do życia polskiego poselstwa w Rio de Janeiro i konsulatu w Kurytybie. Pierwszym posłem odrodzonego Państwa Polskiego został wyznaczony Ksawery Franciszek Orłowski. Urodzony w 1862 r. w Jarmolińcach na Podolu w zasłużonej w dziejach Polski rodzinie ziemiańskiej, w chwili przyjazdu do Brazylii miał już doświadczenie dyplomatyczne; w latach 1897-1904 pracował w rosyjskiej placówce w Monachium, awansując w 1903 do stanowiska sekretarza poselstwa. Opuścił służbę dyplomatyczną, po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej w 1904 roku by zająć się organizowanie pomocy Polakom uczestniczącym w tej wojnie. W latach 1904-1905 został mianowany pełnomocnikiem rosyjskiego Czerwonego Krzyża i jednocześnie Oddziału Sanitarnego warszawsko-łódzkiego Stowarzyszenia Świętego Wincentego á Paulo. Po wybuchu I wojny światowej wyjechał do Francji, by tam czynnie działać na rzecz odzyskania niepodległości przez Polskę. W marcu 1916 został członkiem Rady Nadzorczej Polskiej Agencji Centralnej w Lozannie, a w 1918 został przyjęty w poczet członków Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu. Po zakończeniu wojny był członkiem polskiej delegacji na konferencje pokojową. Został wyznaczony pierwszym przedstawicielem dyplomatycznym w całej Ameryce Łacińskiej, w Brazylii. 20 listopada 1919 roku ambasador Brazylii w Paryżu zawiadomił posła polskiego w Paryżu, Maurycego Zamoyskiego o udzieleniu agrément dla K. Orłowskiego, jako posła Rzeczypospolitej Polskiej w Brazylii. Wyruszył on prawie natychmiast u przybył 14 stycznia 1920 do Brazylii. Poselstwo dopiero się organizowało. 27 maja 1920 roku przedstawił listy uwierzytelniające prezydentowi Epitacio Pessoa.

Pierwszym zadaniem posła Odrodzonego Państwa Polskiego wobec rodaków zamieszkałych w Brazylii stało się, jak sam napisał w poniżej prezentowanym raporcie, było przywitanie „ważniejszych i dostępniejszych kolonii polskich w imieniu Metropolii przez I-go Posła Rzeczypospoli­tej; poznaniem się wzajemnym, sposobnością daną wychodź­com: pofolgowania radości ze wskrzeszenia Ojczyzny, nacie­szenia się wobec obcych zewnętrznymi oznakami odzyskanej Niepodległości państwowej a wreszcie i wejściem Przedsta­wicielstwa Polskiego w kontakt z miejscowymi władzami Stanowymi.”.

Swoje pierwsze spotkanie z Polakami w stanach Sao Paulo i Parana opisał w prezentowanym poniżej raporcie. Ten cenny dokument przechowywany jest w Archiwum Akt Nowych w Warszawie w zespole akt Kancelarii Cywilnej Naczelnika Państwa.[1]

W celu ułatwieniu czytelnikowi lektury uwspółcześniona został pisownia, opatrzono również całość, w miarę możliwości, przypisami.

                                                                                                            Krzysztof SMOLANA

 

 

3 lipca 1920, Rio de Janeiro. Poseł RP w Brazylii, Ksawery Orłowski do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, raport w sprawie objazdu polskich miejskich i wiejskich kolonii w Stanie Sao Paulo i Parana. Poufne, mps.

 

DO MINISTERSTWA SPRAW ZAGRANICZNYCH.

Objazd polskich miejskich i wiejskich kolonii w Stanach Sao Paulo i Parana.

Raport niniejszy nie ma pretensji być dokładnym, ani wszechstronnym obrazem zwiedzonych kolonii Polskich, tym mniej Polonii w Brazylii. Odpowiednie, obszerne sprawozdania wypracowywać się będą w miarę zapoznawania się z naszym tu wychodztwem. Obecny objazd był raczej powitaniem niektórych ważniejszych i dostępniejszych kolonii polskich w imieniu Metropolii przez I-go Posła Rzeczypospoli­tej; poznaniem się wzajemnym, sposobnością daną wychodź­com: pofolgowania radości ze wskrzeszenia Ojczyzny, nacie­szenia się wobec obcych zewnętrznymi oznakami odzyskanej Niepodległości państwowej a wreszcie i wejściem Przedsta­wicielstwa Polskiego w kontakt z miejscowymi władzami Stanowymi. Aby zapowiedziany na miesiąc wprzód przyjazd Posła Rzeczypospolitej do Kurytyby na dzień niedzielny, 20 Czerwca 1920 mógł w tym dniu się odbyć, i aby móc zwiedzić polskie kolonie miejskie i wiejskie po drodze z Rio do Kuryty­by położone, wyjechałem w towarzystwie Attache emigracyjnego Babińskiego[2] w dniu l5-go z Rio, coupé[3] danym mi przez Rząd Federalny do dyspozycji i nazajutrz rano stanąłem w Sao Paulo, stolicy Stanu tej nazwy - miasta przemysłowego, istnego brazylijskiego Manchesteru. Ponieważ pierwsza ta wizyta miała charakter oficjalny (zwyczaje bowiem protoko­larne tego od zagranicznych Posłów względem Rządów Stano­wych wymagają), przed dworcem stała kompania wojska stano­wego ze sztandarem i muzykę, a na dworcu powitali Posła adiutant i sekretarz generalny Prezydenta Stanu Sao Paulo, i reprezentanci Sekretariatów (Ministeriów) a również przedstawiciele dwu polskich Stowarzyszeń ze sztandarami i mowami i liczni polscy obywatele. Przy wyjściu Posła ze dworca dal się słyszeć hymn "Jeszcze Polska nie zginęła” a auto, danemu przez Prezydenta Stanu do dyspozycji towa­rzyszyła eskorta jazdy.

Cały dzień zszedł na oddawaniu oficjalnych wizyt. Prezydent Stanu Dr. Washington Luis[4] i Dr. Hector Penteado[5], Sekr[etarz] dla Rolnictwa zrobili na Pośle najkorzystniejsze wrażenie. W ogóle nie można nie zauważyć u Brazylian jak dotąd kultu dla kompetencji, który w wielu krajach ustę­puje miejsca hołdowaniu niekompetencjom. Nie byłbym zdzi­wionym, aby z czasem Washington Luis nie zastał Prezyden­tem Rzeczypospolitej Brazylijskiej.

W Stanie Sao Paulo jest stosunkowo bardzo mało wiejskich kolonii polskich. - Miejska kolonia nie jest znaczna. - Ilości rodzin, do przeprowadzenia rejestracji, trudno określić. Sądząc po ilości członków zapisanych w 2 istniejących w Sao Paulo Stowarzyszeniach, i licząc po 5 dusz na rodzinę, nie wypadło by więcej nad 20 do 30 ro­dzin, przeważnie robotników fabrycznych (majstrów nie więcej od 20, a biuralistów do 10). Przypuszczalnie jest ich w rzeczywistości więcej.

Towarzystwa te są: „Łączność i Zgoda", liczące już 30 lat istnienia i założone pod pierwotną nazwą "Brat­niej pomocy" przez nieżyjącego już Polaka mojżeszowego wyznania, B1ocha[6]. Liczy, o ile mnie upewniano, do 80 członków. Rozporządza własnym lokalem. Przez pewien czas prezesem tego Stowarzyszenia był inż. Nowicki (postępowiec), mieszkający obecnie w Rio[7]. Towarzystwo to utrzymuje szkółkę polską, którą dotąd zarządzała p. Kryńska (N.D.).[8] Dzieci uczęszcza­jących do tej szkoły bardzo mało, nie więcej 10 - 12. Spra­wy szkolnictwa polskiego w Brazylii po dokładnym ich zba­daniu, stanowić będą przedmiot oddzielnego raportu. Poru­szane więc będą w obecnym raporcie jeno mimochodem, bardzo pobieżnie; toż o Związkach i Towarzystwach.

Drugie towarzystwo zwie się „ Tow. Im. Henryka Sienkiewicza”, liczy znacznie mniej członków od poprzedniego. Wszystkiego około 15 - 20. W maju 1917 r. pod wpływem akcji pana Warchałowskiego[9] nastąpił rozłam w "Łączności i Zgodzie " i zatriumfowały cnoty wprost przeciwne. Prezesem i duszą tego Towarzystwa obecnie jest p. Alex. Pietrasiński, majster stolarski w wielkim przedsiębiorstwie Liceum Sztuki i Prze­mysłu (Lyceu de Arte e officios), człowiek rzutki i dość inteligentny; w mieszkaniu jego zbierają się ponoć członkowie Towarzystw, o ile ono nie składa się wyłącznie z członków jego rodziny i bliższych znajomych.

Towarzystwo "Łączność i Zgoda” ma raczej charakter klubowy. Zbierają się po pracy członkowie dla wypoczynku, zabawy, czytania gazet, gry. - Tow. Sienkiewicza ma pretensje literackie, króluje w nim pani Amelia de Anguelius Kegel - profesora de linguas Slavas - literatka, gorąca patriotka, wdowa po urzędniku fabrycznym - herod baba - ale posiadająca niezaprzeczoną zasługę; doskonale wychowała 3 dzieci na obczyźnie na dobrych i dobrze ojczystym językiem władają­cych Polaków. Politycznie, jak łatwo się domyśleć, różnią się owe 2 Towarzystwa hołdowaniem "Łączności i Zgody" hasłom postępowym, Tow. Henryka Sienkiewicza zaś hasłom Narodowej Demokracji. Rozłam powstał głównie wskutek oskarżania przez p. K. Warchałowskiego przed opinią i tutejszym Rządem wszyst­kich, którzy nie poddawali się jego dyrekcji, o germanofilizm. Nie jeden z tego powodu ucierpiał. Również jego wy­stąpienia przeciwko legionom i obecnemu Naczelnikowi, od­stręczały i jątrzyły zwolenników tego ostatniego. - Zarzu­canie germanofilizmu "Łączności i Zgodzie", jak w ogóle Po­lonii w Brazylii - było co najmniej przesadą. Wychodźcy na­si byli i są doskonałymi Polakami, których wobec oddalenia od rzeczywistej areny walk partyjnych, a zwłaszcza walki o posady, można było nie rozjątrzać, nie szczuć jednych na drugich, a osiągnęło by się z pewnością znaczniejszych rezultatów, jak ± 200 ochotników i czek na 90:000 franków.

Co się Towarzystwu chwali i co Poseł nie omieszkał z uznaniem zaznaczyć, to okoliczność, że oba Towarzystwa wystąpiły zgodnie, solidarnie tak przy przyjęciu Posła na dworcu, jak i na uroczystości w lokalu „Łączności i Zgody". Na tej uroczystości, utrzymanej w tonie bardzo podniosłym nie obeszło się bez patriotycznych mów powitalnych, dekla­macji dzieci - i wieczerzy. - Po niej Poseł zajechał na chwilę i do Towarzystwa Sienkiewicza. Na pożegnaniu na dworcu zjawili się również przedstawiciele obu Towarzystw.

Trzeba mieć nadzieję i o to się starać, aby dawne walki partyjne ustały, choćby na czas pewien, aby dawne ra­chunki tymczasem zamknąć. Znajdą się i w przyszłości nowe powody do rozdźwięków.

Kolonii wiejskich w Stanie Sao Paulo jest względnie bardzo nie wiele.

Tuż przy stacji Sao Bernardo, Kol[eji]. Zel[aznej]. Sao Paulo R[ai]lvay, o pól godziny pociągiem od Sao Paulo, znajduje się kolonia Ypiranguinha, zwana też Sao Bernarda Station. Tu wznosi się kilka wielkich fabryk tkackich, należących do Włochów, Brazylian i Niemców, między niemi jedna do Kowalika, zajmująca przeszło 1000 robotników. - Naokoło nich zamieszkuje sporo rodzin robotników fabrycznych (głównie włoskich) w ich licz­bie 30 rodzin polskich, przeważnie z miasta Łodzi i okolicy. W powrotnej z Kurytyby drodze odwiedził Poseł ową kolonię, nie zapowiadając swej wizyty. Chodziło mu bowiem o możebność spokojnego rozejrzenia się w kolonii i o rozmowę z robocia­rzami, czemu solenne powitania bardzo przeszkadzają.

Przybyli: Minister Bertoni[10] i niżej podpisany około 5-tej, gdy świstki i syreny fabryczne wzywały robotników do opuszczania warsztatów i powrotu do domów. W mieszkaniu Mi­chała Standarskiego zebrali się robotnicy polscy z żonami i dziećmi. Przepędzono parę godzin na rozmowie, z której dowiedziałem się, że są z losu przeważnie zadowoleni; zara­biają od 190 – 240 $ miesięcznie. - Niemieckie fabryki wolą [ich] od innych z powodu porządku i uczciwego ich traktowania, zwłaszcza w sprawach wypłat.- Skarg - narzekań - nie sły­szałem. Patriotyzm przykładny. Popularność Piłsudzkiego co­raz wzrasta, mimo że ta kolonia pozostaje pod wpływem pana Pietrasińskiego, a więc raczej N.D. - Niektórzy z nich gro­siwa się dorobili i odsyłają do kraju; inni nabywają nieru­chomości tu na miejscu. - Kilku ma zamiar powracać do kraju. Gospodarz domu, w którym gościliśmy, wyżej wymieniony Stan­derski, nie należy do liczby robotników fabrycznych. Był przedsiębiorcą dorożkarskim w Łodzi. Tu na rożnych spekulacjach dorobił się sporo - ma parą kamieniczek, obecnie budu­je fabrykę tkacką. Zięciowie jego, doświadczeni robotnicy tkaccy, techniczną część prowadzą, on swym zdrowym, chłopskim rozumem kierować będzie interesem i prawdopodobnie nie najgorzej. - O 26 km. od stacji Sao Bernarda znajduje się Villa Sao Bernardo alias Capivary, gdzie zamieszkuje 30 rodzin polskich, trudniących się rolnictwem i wypalaniem węgla. ­Założona została ta kolonia w 1889 r. i osiadło w niej prze­szło 500 rodzin polskich z Król[estwa] Kongr[esowego], nabywając na wypłaty 25 hektarowe loty po 300$000. Z powodu nieurodzajności gle­by i niewdzięcznych warunków klimatycznych ludność ciągnęła po zarobki do miasta; zwłaszcza kobiety, które przeważnie szły na cnotliwe służebnice niecnotliwych Żydówek, lokatorek domów publicznych. Powoli kolonia się wyludniła. Pozostało obecnie tych kilka rodzin. Odwiedzę ją za ma przyszłą byt­nością w Sao Paulo. Dostęp trudny, automobile nie zawsze "biorę" góry - trzeba będzie dotrzeć konno.

W Stanie Sao Paulo, na linii Kol[ei] Zel[aznej] "Paulista", bli­sko miasta Rio Claro; znajduje się kosmopolityczna kolonia George Tibirissa a obok niej kolonijka Corumbatei. W tych koloniach znajduje się około 30 rodzin polskich na 25-hekta­rowych lotach urodzajnej gleby, zapewniającej im dobrobyt. Dokupują oni loty, a kilka rodzin nabyło znaczne obszary leśne w Matto-Grosso dla eksploatacji i karczunku.

Na linii Kol[ei] Zel[aznej] "Douronenze" w kolonii "Nowa Europa" (13 godzin koleją od Sao Paulo) wśród kolonistów wszelkich narodowości: Niemców, Hiszpan, Łotyszów, Francuzów zamieszkuje około 30 rodzin królewiaków od samego założenia tej kolonii, to jest od lat. - 25-hektarowe loty urodzajnej gleby zapewniają im dobrobyt.

W 1890 roku założonej kolonii "Paryguassu" [Paraguassu] na li­nii kolejowej Juquia, w okolicy Ygnapa w pobliżu granicy Stanów Sao Paulo i Parana, kolonii zamieszkałej przeważnie przez Rusinów Galicyjskich znajduje się około 50 rodzin pol­skich, zajmujących się przeważnie uprawą ryżu. - Dobrobyt śre­dni. 

O tych szczegółach dowiedziałem się w rozmowie z poczciwymi robociarzami w Sao Bernardo, między którymi znajdowali się tacy, co chleba kolonistów byli kosztowali, nim do warszta­tów fabrycznych powrócili. I te kolonie dokładniej się pozna i opisze przy rejestracji polskich obywateli.

Po tej kilkugodzinnej pogawędce, obiecawszy solennie, że ich znów odwiedzę, zawczasu przyjazd swój zapowiadając, iżby godnie, z muzyką i sztandarami mogli witać Posła Rze­czypospolitej, powróciliśmy z Ministrem Bertonim do Sao Paulo, ja zaś do opisu swej podróży do Parany.

Cofam się do 17 Czerwca 1920 r., do dnia wyjazdu mego z Sao Paulo do Parany. - Automobil gościnnego Prezydenta sta­nu odwiózł mnie z hotelu na dworzec kol. Sorocabana. Po 24-godz. jeździe stanęliśmy na st[acji] Castro, gdzie nas oczekiwała kolonia polska ze sztandarami, mowami i kwiatami, władze municypalne brazylijskie a również reprezentanci kolonii włoskiej ze sztandarem. W imieniu kolonii przemówił p. Bernard Ziarecki, prezes Tow. im. Kościuszki. I tu zauważyłem ogromne dla Naczel­nika Państwa uznanie i Jego niesłychaną popularność. Polacy w Castro (starym, historycznym miastem Brazylii) po większej części rzemieślnicy i drobni kupcy. - Głównym w tym mieście piekarzem jest Polak p. Niec. Długo tu nie popasałem. Pociąg ruszył dalej, aby po kilku godzinach stanąć w Ponta-Grossie, nie bez tego, aby na różnych stacjach po drodze Posła nie witali pojedynczo, lub kupkami rodacy, przeważnie robotnicy i urzędnicy kolejowi. - Nie mogę się nadziwić patriotyzmowi tych ludzi, z których wielu Polski nigdy nie widziało.

Oczekiwał nas na dworcu w Ponta-Grossie tłum, złożony z kilkuset osób, jeśli nie więcej. Muzyka zagrała: "Jeszcze Polska". Powiewały sztandary polskie, włoskie, brazylijskie. Trzeba było na powitalne przemówienia w kilku odpowiadać językach. W imieniu Polaków witał Posła weteran z 1863 r. p. Rowieński, niosący sztandar Towarzystwa "Oświata". Łzy mu płynęły ciurkiem, mówić prawie ze wzruszenia nie mógł. Ale za to Włosi, a szczególnie Brazylijczycy przesadzali się w krasomówstwie. 

Z dworca przeszliśmy część drogi do hotelu pieszo, poprzedzani przez dzieci szkolne w bieli, rzucające kwiaty, otoczeni sztandarami Stowarzyszeń przy dźwięku muzyki. ­Przedstawiciel Prefekta, przypominający mi typ isprawnika rosyjskiego[11], zaprosił mnie do powozu, aby się pochwalić "avenidą" wprawdzie długą, ale niezbyt w domostwa bogatą, świeżo przezeń wybrukowaną. "Como a Capital" z zachwytem powtarzał - "Como a Capital", a ja mu wtórowałem.

W hotelu, zapoznawszy się z przedstawicielami kolo­nii polskiej, na ich zaproszenie udaliśmy się do sali Tow. Oświaty, gdzie po krótkiej, powitalnej przemowie ob. Gi1lera[12] (P.P.S.) odbyło się przedstawienie sztuki ludowej przewy­bornie zagranej przez amatorów, po czym sprzątnięto ławy, za­stawiono stoły i paręset wiejskich i miejskich kolonistów płci obojga siadło do wieczerzy. Było też kilku przedsta­wicieli obcych kolonii i tubylców. Zwłaszcza ostatni mają wrodzony talent amatorski, zdumiewający u ludzi, często o bardzo niskim poziomie wykształcenia. Przyszło się odpowia­dać i wznosić toasty na cześć Brazylii, Włoch, Parany etc. Towarzystwo "Oświata” hołduje hasłom postępowym, jest jednak bezwarunkowo przesiąkłem duchem narodowym.- Ubóstwia Naczel­nika Państwa. - Utrzymuje ono szkółkę dla dzieci, którą zwiedziliśmy nazajutrz. - Po powitalnych przemówieniach dzieci i śpiewach, odbył się rodzaj egzaminów, które dodatnio wypadły, świadcząc i o rozwinięciu dziatwy i o staranności stadła nauczycielskiego pp.Bi1skich.

Konkurencyjnym Stowarzyszeniem Polskim (bo bez ta­kowego obejść się tu nie można), jest Tow. Św. Józefa, nad­zwyczaj klerykalne, mimo że dzięki p. W[13]. w swoim czasie utworzone. Zajścia p. W. z klerem oziębiły stosunki między tym Towarzystwem i nim. - Towarzystwo to istnieje jednak dalej oddzielnie, głównie z powodu prezesa p. Krygerowicza[14],  typa warchoła, któremu chodzi o prezesostwo. - Ponieważ dzięki jego uporowi nie doszło do utworzenia wspólnego Ko­mitetu dla recepcji Posła Rzeczypospolitej, ponieważ dzieci szkoły Św. Józefa nie brały udziału w przyjęciu na dworcu, a członkowie w wieczornym przedstawieniu, to pomimo, że sam jestem katolikiem, uznałem za stosowne, ociągać się ze zwiedzeniem szkoły Św. Józefa. Dopiero, u1egając prośbom deputacji, złożonej z rodziców uczących się dzieci, zjawiłem się w szkole tej, gdzie, po powitaniu mnie przez dzieci i mojej odpowiedzi, wystosowałem odpowiednią przemowę do rodziców z Krygerowiczem na czele, gdziem im przypomniał dawne narodowe przywary: Sicińskich i Suchorzewskich[15]. - Obie szkółki, które się oddzielnie ledwie utrzymywać dają, połączone, przy pewnej zapomodze Konsulatu, lub Poselstwa, mogłyby swobodnie istnieć, przyczem dzieci mogłyby pobierać zależnie od woli rodziców 1ekcje religii. Ziarno niezgody, posiane lat temu kilka, tam jednak się przyjęło, że dotąd Konsu1at, któremu niejedno już w Kurytybie w dziele łagodzenia partyjnych niesnasek się udało, do tego doprowadzić nie zdołał. - Prosi­łem, iżby na zewnątrz przynajmniej, gdy chodzi o sprawy naro­dowa, zgodnie występowali. - Szczęśliwy byłem zauważyć na dworcu kolei w powrotnej mej z Kurytyby drodze w Ponta-Grossa przedstawicieli obu Towarzystw łącznie witających przejeż­dżającego Posła.

Mądry i narodowo usposobiony ksiądz dużo by w tym kierunku mógł zdziałać. Na nieszczęście obecny proboszcz ks. Domin[16], werbista (verbi divini), licho po polsku mówią­cy Polak, a może i Niemiec, nie dorósł do swego zadania. Robią starania, aby na tej parafii nastąpiła zmiana.

19 Czerwca zwiedziłem 20 km. od Ponta-Grossa położoną polską kolonię "Garauny". - Jest to z pewnością jedna z najciekawszych polskich skupień. Jest ona areną a zarazem wspaniałym rezultatem altruistycznej działalno­ści Tadeusza Suchorskiego, który ongi dobrowolnie objął był na tej kolonii stanowisko nauczyciela. - Zrazu ledwie znoszony, źle traktowany i karmiony, z czasem nie tylko stał się nauczycielem dziatwy, ale też i starszych, nawet 50-letnich; nauczył kolonie czytać, pisać i myśleć. - Nauczył ich nie tylko czytać, ale i pojmować, pojęte zastosowywać w życiu, przełamał niejeden przesąd,

niejeden upór i rutynę w uprawie gleby; zdołał kolonistów skłonić do uprawy mandioki, własnoręcznie pobudował pierwszy młyn mandiokowy; stał się dobrodziejem nie tylko ich umysłowości, ale ich bytu materialnego. Kolonia ta, która przez długie, długie lata jeno wegetowała, spłaciła dług Państwu za ziemię, stała się obec­nie istną kolonią milionerów. W czasie wojny Garaunczycy na mandioce zarobili sumy bajońskie. Niektórzy z nich, jak Osińscy - Dyniewicze - wybierają się wkrótce do Europy z nabitemi kabzami. Namawiałem ich do osiedlenia się na kre­sach czy to zachodnich, czy to wschodnich; ciągnie ich jed­nak w strony rodzinne, o ile pomnę na Kujawy. - Nie obeszło się, ma się rozumieć, bez chleba z solą u wejścia do szkoły, bez mów, bez deklamacji dzieci i popisów, które niezbyt wypadły fortunnie. - Obecny nauczyciel, śmieszna figura nadętego, czerwonego, krępego wiejskiego "don Juana", ma­rzącego zapewne raczej o bogetem ożenieniu się z jakąś posażną kolonistką, niż o posłannictwie takiego Suchors­kiego, w niczem mu nie dorównuje.

Ze szkoły udaliśmy się do pobliskiej sadyby pp.Dyniewiczów, gdzie przy stole zastawionym farszowanymi kurami i kilometrami kiełbasy przy kawie i tu rozpowszechnionej, obrzydliwie słodkiej gazowej wodzie, wdaliśmy się w pouczające dla mnie rozmowy; tyczyły się one przyszłości i obecnego stanu kolonii. Kilku z gospodarzy widocznie było dość oczytanych. - Umiejętnie operowali wyrażeniami

w potocznej mowie rzadko używanymi. Widoczny był ich głę­boki patriotyzm. Usłyszałem jednak od Dyniewicza zdanie, które mnie zastanowiło: "Nauka czytania zrazu lepiej po­szła naszej szkole, odkąd katechizm skasowaliśmy". Lo­gicznego związku między katechizmem i czytaniem, i czemu ten pierwszy ma drugiemu przeszkadzać, nie mogłem dopa­trzyć. - Skonstatowałem jednak, ze Suchorski za swą płodną i szlachetną pracę kazał sobie kolonistom zapłacić wiarą ich praojców. Czy to nie za drogo? zapytuję sam siebie? ­nie tyle z punktu widzenia katolickiego, ile z punktu. wi­dzenia ochrony narodowości u tych dalekich wvchodźców. A i na moralności, zwłaszcza u dziewcząt ten brak zupełny wiary, ten brak znajomości katechizmu, chyba że się odbije.

W obecnej chwili zauważyłem w tej kolonii, wobec jej oddalenia od innych skupień polskich, tendencje do małżeństw li tylko w kolonii samej między bliskimi krewnymi, co nie omieszka mieć znane smutne następstwa. W innych koloniach danem mi było skonstatować wpływ umoralniający a zarazem zachowawczy pod względem narodowościowym i to przez kilka pokoleń Kościoła.

Wracając pod wieczór do ładnego miasteczka Ponta-­Grossa, zwanego „Stella dos Campos" przyszło nam się prze­jeżdżać promem przez rzekę. Zdziwiło mnie, że w jednem i tem samem miejscu znajdowało się aż dwa promy. Sądziłem, ze każdy z nich oczekiwał na przeciwległych brzegach prze­jezdnych, aby nie potrzebowali, czasu tracić, czekając na prom. Odpowiedziano mi, że te dwa promy bynajmniej nie współ­działają wygodzie wędrowców, że każdy z tych promów służy dwóm od czasu bytności p.Warchałowskiego poróżnionym partiom, dawniej w zgodzie żyjących kolonistów. - Pod wpływem czasu i Konsulatu antagonizmy nieco ustały. Nie było roz­dźwięku, gdym wznosił okrzyk na cześć Naczelnika Państwa.

Wieczorem tego dnia zwiedziłem redakcję i drukar­nię "Świtu"[17], która się rozwija i drukuje też na obstalunek. W redakcji poznałem p.Jeziorowskiego[18] (P.P.S.), redaktora Gillera (P.P.S.) i innych współpracowników.

Od tego czasu drukarnia, podobno rozbita przez 22 ochotników hallerowskich[19], którzy wrócili ostatnio do Brazylii, obrażonych niestosownym, przyznać muszę pod ich adresem entrefile[20] w „Świcie ". Pożałowania godne to fakty, bo szło ku harmonii.

Wyjechawszy nazajutrz 20 Czerwca o 7-ej z rana z Ponta-Grossy do Kurytyby, po drodze spotkało Posła Pol­skiego kilku członków Komitetu, urządzającego przyjęcie jego a miedzy niemi p.Tadeusz Danielewicz (N.D.), daw­ny wiceprezes a następnie prezes Centralnego Komitetu Narodowego, i Konsul Głuchowski[21], Trochę po l-szej w niedzielę 20 Czerwca stanął pociąg na dworcu kolei w Kurytybie. Na dworcu przywitali pierwszego Pełnomocnego Ministra Rzeczypospolitej: Dr. Ma­rins Camargo, Generalny Sekretarz Stanu i Kapitan Euklides do Valle, obaj reprezentujący Dr. Cajetan Munhoz de Rocha, Prezydenta Stanu Parana, przedstawiciele władz, towarzystw polskich, duchowieństwo i sporo mieszanej publiczności.

Wyszedłszy z dworca, ujrzałem plac przepełniony tłumem, ponad którym powiewały sztandary Towarzystw, i dziatwę szkolną, przybraną w szaty świąteczne.

Gdym był na schodach, przed dworcem wysuną się z tłumu rosły mężczyzna o bardzo pięknej twarzy, który wypo­wiedział częścią do tłumu się zwracając a częścią do Przed­stawiciela Rzeczypospolitej bardzo piękną mową. - Mówcą owym był, jakiem się dowiedział, Profesor Dr. Szymon Kossobudz­ki[22], znany chirurg. Byłem całym przyjęciem, mową i bijącym z tłumu patriotyzmem tak wzruszonym, że nic nie odpowiedzia­wszy, objąłem mówcę. Odpowiedział na to tłum, widocznie za­dowolony, okrzykiem: "Niech żyje Polska! „ - "Niech żyje Na­czelnik Państwa!" - Poseł zaś odpowiedział: "Niech żyje Parańska Polonia!" - "Niech żyje gościnna Brazylia. - I znów rozdał się z tłumu klamor wielki. - W tej chwili dały się słyszeć tętna kopyt końskich na bruku i brzęk broni białej i zajechał przed peron powóz prezydialny, pysznie zaprzężony. W otoczeniu pół szwadronu jazdy na małych, krępych, żwawych konikach. Nie mogłem nie zauważyć wielkiej różnicy między tą dziarską kawalerią i marsowym wyglądem kompanii miejscowych sił, co mi honory oddawała przy dźwiękach hymnu Narodowego Polskiego a oddziałami wojskowemi w Rio, których ludzie i konie pod wpływem klimatu wyglądają zawsze tak zmęczeni i wyczerpani.

Jechaliśmy powoli ulicami, przystrojonemi we flagi aż do hotelu „Moderne", gdzie na żądanie zebranego tłumu przyszło pojawić mi się na balkonie, z którego przemówił profesor Dr.Szeligowski[23] (N.D.), Konsul Głuchowski i sam Poseł.

Godzinę później byłem już u Prezydenta p.Munhoz de Rocha. W rozmowie, utrudnionej małą jego znajomością języka francuskiego, a moją portugalskiego, wyrażał on mi podziw dla pracowitego ludu polskiego roboczego, ja zaś dla gościnnej Parany i jej Mężów Stanu, przyczem zaznaczyłem, że będę sobie poczytywał za wielki zaszczyt módz z czasem podpisywać pod jego nazwiskiem swoje na konwencji polsko-brazylijskiej emi- i imigracyjnej. Wobec zniknięcia w stosunku brazylijsko-polskim faktorów Państw rozbiorowych, stosunek ten musi pod1edz rewizyi bezpośrednio między Bra­zylia a Polską a że pierwsze z tych Państw jest Państwem Federacyjnem, całkiem naturalnie, że najsamprzód przyjdzie się Reprezentantom Polski traktować z Rządem Paranskim a dopiero układ zawarty między nimi musiałby być przedsta­wionym do sankcji Rządu Federalnego w Rio, "jakby notary­uszowi do legalizacyi", dodałem. Jeśli z początku perspek­tywa pertraktacji krystalizujących stosunek Rządu Brazy­lijskiego do emigrantów polskich, oddanych jak dotąd pra­wie na jego łaskę i niełaskę, niezbyt się widocznie Prezy­dentowi podobała, powodując przedłużenie jego twarzy, o ty­le perspektywa traktowania z Polskim Rządem jak równy z równym a Rządu zaś w Rio jako prostego notariusza, widoczne nań zrobiło przyjemne wrażenie i wywołała wdzięczny uśmiech. Aluzje do tego przedmiotu robiłem za każdem moim widzeniem się z Prezydentem, iżby się do tej myśli przyzwyczaił. Obecnie jesteśmy w doskonałych z nim stosunkach i pełni jak dotąd wzajemnej ufności. Jest to człowiek młody, nie wiem czy liczy sobie 40 lat, o dziwnie słodkim wyrazie twarzy, pracowity i uczciwy, gorący katolik i małżonek, dobry i płodny ojciec rodziny, bo ma dzieci huk. Niewiem czy posiada wiele energii, musi to być raczej cichy uparciuch - pozostaje pod wpływem swego poprzednika a zarazem głowy stronnictwa, Dr Affonso de Camargo, którego brat jest przy nim Sekretarzem Generalnym i Ministrem Spraw Wewnętrznych. - Camargowie mają go w rękach. -

Po wizycie u Prezydenta, wizytowałem biskupa, Mon­signer Braga[24]. Rzadko mi się zdarzyło widzieć bardziej krą­głą a zarazem cienka istotę ludzka. Kilka dni później, lepiej się z nim poznawszy, zaryzykowałem komplement, któ­ry chwilowo go zdziwił, ale bardzo mu się w gruncie podo­bał. "Nie znajduje", powiedziałem, "iżby Excellencya była tu na swoim miejscu" - nie na stolicy biskupiej w odległej Paranie wolałbym go widzieć - ale w dyplomacji Waty­kańskiej, jako Nuncjusza." - Udając skromnego, miękko się jednak bronił. Ponoć dlatego, że jako biskup w Petropolis nadto się w politykę z dyplomatami zagranicznymi zabawiał; prze­niesiono go do Kurytyby, gdzie ma do czynienia co najwię­cej z Konsulami. - "Quelle déchéance"[25] - mówił, markotnie wzdychając. Porozumieć się z nim musimy z powodu obsadza­nia parafii polskich i mieszanych. Jest on zwolennikiem Werbistów[26], mniejszym naszych polskich Misjonarzy; jest - on bezsprzecznie nacjonalistą brazylijskim na niemieckim sosie, bo wychowywał się misjonarskiemu Seminarium w Hamburgu, prze­siąkł niemiecką kulturą, wybornie włada tym językiem. - Tym językiem mówiąc, łatwiej mu się trafia do przekonania. Mówmy więc po niemiecku do Brazylijczyka, aby otrzymać polskiego plebana! Niezwykle solenne wystąpienie w Seminarium, w którem się mieści i katolickie biskupie Gimnazjum urządzone kilka dni później na cześć Polskiego Posła i telegram do Kardynała Kakowskiego[27] dowodziłby, żem zy­skał jego dobre laski, ale od sympatyi do przeprowadzenia interesu jest jeszcze daleko, a ks. biskup to istny piskorz, trudno go bardzo złowić.

Zaledwie, że po tych 2 wizytach zdołałem wrócić do Konsulatu, rewizytowali mnie tam Prezydent i X. Biskup. - Na­stępnie odbyło się przyjęcie (cercle), przedstawicieli pols­kiej inteligencji, kupiectwa, robotników, duchowieństwa, prasy etc. Przy tej sposobności poznałem polską inteligencję Parańską, profesorów Uniwersytetu: Dr. Szymona Kossobudz­kiego, (P.P.S.), Dr. Szeligowskiego (N.D.), Nowickiego[28] (N.D.) Czakiego[29] (P.P.S.) i Szymańskiego[30] (N.D.) - kupiectwo, robot­ników, prasę: od Jeziorowskiego (P.P.S.) ze ”Świtu" aż do Dergent[31]a z Polaka[32] (N.D.) a również i ks. Trzebiatowskiego[33], redaktora klerykalnej "Gazety Polskiej w Brazylji", jako też "Die feindlichen Bruder"[34] Werbistów i Lazaristów[35]. Nie można jej nie przyznać prawdziwej kultury tej polskiej w Kurytybie inteligencji i dobrze zrozumiałego poczucia oby­watelskiego. Zyskali oni moje serce i mile będę wspominać te chwile z nimi spędzone. W ogromnej większości sympatie ich idą ku Belwederowi[36]; w tym się spotykamy i może temu zawdzięczam życzliwość, jaką mi okazali. Fotografja, jaka zdjęta została w ogródku przed Konsulatem, na której widać zgrupowanych około Posła Rzeczypospolitej przedstawicieli wszystkich partii politycznych bez wyjątku, najlepszy dowód ich dobrze zrozumiałego patriotyzmu a może także i akcji pojednawczej Konsulatu, któremu niektórzy wciąż dotąd zarzucają stronniczość.- Może i z tej resztki, jeśli wogóle jest, wyleczy się nasz Konsul, bo chyba na dobrej woli jemu nie zbywa. 

O 7-mej tegoż dnia (ależ to był dzień) odbyło się uroczyste przedstawienie w lokalu Towarzystwa „Związku Polskiego”[37], gdzie senior z wieku ks. Peters[38], w towarzystwie dwóch in­nych członków przyjmował Posła Polskiego chlebem i solą.

Po odegraniu przez orkiestrę pod batutą Mistrza Skibińskiego, hymnu polskiego, przemówił ze sceny prezes Związku, p. Skorupski[39] (były mularz a obecnie przedsiębiorc­a budowlany). Mowa jego w załączniku, jak również mowa Posła, wypowiedziana z loży, poczem odbyło się amatorskie przedstawienie; grano sztukę na tle życia kolonistów polskich (pióra pana Chorośnickiego[40], kierownika szkoły polskiej w Kurytybie). Sztuka grana z niezwykłą werwą i talentem. W czasie antraktu Poseł zapoznawał się z członkami Kolonii Polskiej. Po tem przedstawieniu odbył się męski składkowy bankiet, urządzony dla bliższego zapoznania się Posła z rodakami, na którym między innemi z niezwykle znamienną mową wystąpił p. Danielewicz (N.D.), były Viceprezes, a następnie prezes, Komitetu Polskiego Narodowego. - Chyba że po tym dniu zasłużył Poseł na odpoczynek.

Nazajutrz 21. Czerwca od rana zwiedzał szkołę, ludową utrzymywaną przez Tow. Szkoły Ludowej im. Józefa Piłsudskiego. Szkoła ta składa się z 3-ch klas w dość dobrym lokalu. W skład nauczycielski wchodzi pani Ficińska[41], jej syn. Wrażenie zrobiła ta szkoła bardzo dodatnie. Po przywitaniu Posła i odśpiewaniu roty Konopnickiej i innych pieśni patriotycznych, dzieci znakomicie i swobodnie odpowiadały na pytania z różnych przedmiotów, czytały i deklamowały Przed odejściem odśpiewano kilka piosenek w sposób rzeczywiście zachwycający. W rozmowie z kierowniczką p. Ficińską o programie nauk, zapytałem się naiwnie i o naukę religii. "Tego u nas nie uczą" odpowiedziała, omal że nie obrażona. "Rodzice, co tego chcą uczyć dzieci, mogą ich po­syłać do księży: Zawstydzony niewczasem[42] pytaniem, zapomnia­łem bowiem, że jestem w szkole wyzwolonej, dałem się zapro­wadzić do biblioteczki i małego muzeum przyrodniczego, gdzie p. St. Zągołowicz[43], korespondent Tow. Nauk Petrogradzkiego, przy­rodnik i szewc, jak mi to podkreślał, pokazywał mi swoje zbio­ry i swoją hodowlę motyli. Jest on ponoć polakiem najbardziej skrajnych zasad i haseł, żonaty z żydówką "Ils frisent le bolchevisme"[44].

Następnie dane\ym mi było doglądnąć szkołę polską, kierowaną przez pp. Chorośnickich. Ma on własne metody uczenia, zwłaszcza co do matematyki. Słyszałem odpowiedzi bardzo roztropne; zauważyłem w ławach panienki znacznie starsze od in­nych, o typach bardzo semickich. " Są to żydówki", objaśnił mi p.Chorośnicki, "chcą się na gwałt uczyć po polsku, będąc polskimi obywatelkami.

Przyjemnego doznałem uczucia, wchodząc do szkoły kierowanej przez Siostry Zgrom. Maryi[45], znajdującej się przy kościele parafialnym Św. Stanisława. Przeszło 200 dzieci zgo­towało mi najmilsze przyjęcie. Po mowach przywitalnych, śpiew połączony z gimnastyką, deklamacją i odpowiadanie na zapytania. Siostry z ukrycia z miłością w oczach dla dziatwy, niedostrzeżonym kiwnięciem palca lub głowy kierowały tą licz­ną młodą rzeszą. Miałem małą przemowę do dziatwy, zaznaczając doniosłość faktu, że Ojczyzna ich odzyskała z niepodległością prawo do zagranicznego Przedstawicielstwa.

Nie można nie zauważyć, porównując szkoły kierowane przez Siostry ze szkołami, kierowanych przez świeckich pry­watnych nauczycieli (a rządowych polskich nie ma), zwłaszcza na wychodźstwie wyższości tych pierwszych, mimo częstokroć znacznie większych zdolności indywidualnych u tych drugich. Siostry, innego nie mając zajęcia jak wychowanie dzieci, ani innego celu życia, dziedziczą oprócz tego zasoby doświadczenia swoich poprzedniczek. Tego o świeckich, zwłaszcza na koloniach powiedzieć nie można. Są to przeważnie nauczyciele przygodni, gotowi zajęcie to rzucić każdej chwili dla więcej lukratywnego. Panuje prócz tego u Sióstr pewien rygor i dyscyplina niczem nie zastąpiona.

Kolonia miejska Kurytybska składa się z inteligencji, kupiectwa i rzemieślników. Robociarzy jest  stosunkowo mało, bo oprócz młynów herva-matte, fabryk innych nie ma. Mówiąc o inteligencji, należy wspomnąć na pierwszym miejscu o kilku profesorach Uniwersytetu, na fakultecie medycznym, cieszących się ogólnym uznaniem, a mianowicie: prof. chirur­gii Dr. Sz. Kossobudzkiego, (P.P.S.) Ophalmologii Szymańskiego (N.D.), anatomii Dr. Szeligowskiego (N.D.), chorób skórnych i kobiecych Dr. Nowickiego. Prócz tego wolno praktykujących lekarzy polskich, zamieszkałych w okolicach Kurytyby, Dr. Kochańskiego[46] (N.D.) w Sao Jose dos Pinhaes, Dr. Józefa Czakiego w Araukarii (P.P.S.), wziętego w Kurytybie dentysty Szańkowskiego[47]. Do inteligencji zaliczyć należy stojącego na czele Kupiectwa Tadeusza Danielewicza, prowizora farmaceutyki Uniw. Dorpackiego, i największego engrosisty apte­karskiego w Paranie (N.D.). Wspomniałem o nim jako byłym wiceprezesie za czasów p. Warchałowskiego a następnie prezesie Komitetu Narodowego w Paranie.

Kupiectwo polskie jest reprezentowane w pierwszym rzędzie przez Szynde i Domańskiego, uprawiających krawiectwo, handel produktami spożywczymi i drzewem. Mają własne tarta­ki. Duża firma handlowa jest spółkowa księgarnia polska na czele której stoją p.p. Dergenci (N.D.). Była to dawna księ­garnia p. Warchałowskiego. Większych firm handlowych i prze­mysłowych naliczyć można może do 20.

Robociaże i handlowcy są, stowarzyszeni w Związku Polskim, który jest właściwie "Związkiem Związków", gdyż powstał w ostatnich czasach z połączenia się kilkunastu towa­rzystw. Liczy obecnie do 500 członków. Na czele tego Związku a zarazem robociarzy jest wyszły z tego środowiska dawny P,P.S.

obecnie przedsiębiorca budowlany, p. Roman Skorupski.

Księży polskich należy dzielić na 3 kategorie: na Werbistów, Misjonarzy, i świeckich. Ci pierwsi należą do Kongregacyi niemieckiej; która dopiero w ostatnich czasach nosi się z myślą utworzenia na ziemi polskiej domu kongregacyjnego z księżmi rdzennie polskimi. Polscy, lub po polsku mówiący księża tego Zgromadzenia z pewnymi wyjątkami nie przesiąkli jeszcze polskim narodowym duchem.- Do wyjątków należy ks. Stanisław Trzebiatowski, obecny redaktor "Gazety Polskiej w Brazylii” i proboszcz w Kurytybie, ks. Drapiewski[48], proboszcz w Cruz-Machado. Miejmy nadzieję, że gro­madka ta się powiększy. Polakami bez zarzutu są Misjonarze z Kleparza w Krakowie; na czele ich w Brazylii stoi wicewizytator ks. Franciszek Chylaszek[49], dotychczasowy proboszcz Orleansu. Nasza polityka będzie nakłaniać biskupa do obsadzania polskich parafii księżmi tego Zgromadzenia, chociaż predylekcje jego idą ku Werbistom, mniej na straży ducha narodowego stojącym i bardziej się nadającym do powolnego wynaradawiania naszych obywateli, zgodnie z tajnemi aspiracjami biskupa Kurytybskiego. - Świeckich polskich księży jak dotąd nie wiele. - Wychowuje przyszły ich kontyngent Biskup w swem seminarium, z których wychodzą księża po polsku mówiący, ale po brazylijsku myślący a niezbyt pewni pod względem narodowym. Sekretarz Biskupa jest typem takiego polsko-brazylijskiego kapłana.

Zwiedziłem w czasie mego kilkudniowego pobytu 5 kolonii rolniczych, z których 2 tak zwane "Araukaria" i Affonso Penna wyzwolone, i 3 pozostające pod wpływem księży i sióstr: "Orleans" -"Abranches" i "Thomaz Coello". We wszystkich są szkoły.

W Araukarii przyjęto Posła w domu ludowym, jeszcze nie wykończonym; witał Posła zamieszkały tam Dr. Józef Czaki (P.P.S.) mową, która wywarła wielkie wrażenie na obecnych. W odpowiedzi do zgromadzonych obywateli, jak i w drugich miejscowościach, wzywałem kolonistów między innemi do przy­czynienia się do budowy Gmachu Państwowego, nabywając pożycz­ki dolarowe, lub wewnętrzne. 0 przysyłanie bonów jednej i drugiej prosiłem odpowiednie urzędy i czynniki; dotąd ich jednak nie otrzymałem.

W czasie tego przyjęcia miał miejsce jedyny rozdźwięk podczas mojego objazdu Parany. - Pewien obywatel uskarżał się głośno na obojętność, graniczącą z nieżyczliwością księ­dza miejscowego, Polaka, urodzonego w Brazylji, w sprawie budowy domu ludowego. Nieporozumienie to na tle religijnym; ksiądz mało inteligentny, nie przesiąkły duchem obywatelskim, obojętnie się odnosi do domu, w którym gospodarowali by jego przekonaniem „farmazony”. Przypuszczam, że polski Lazarysta nie umiałby na tym miejscu oddać winne religii i polskości. Świadomi przeszłości tej na wpół-wyzwolonej kolonii przypisują te rozdźwięki i kwasy dawniejszym wpływom znanego tu działacza społecznego i jego protegowanemu ks. Anuszowi[50], byłemu proboszczowi, którego księżowska kariera zakończyła się w skandaliczny sposób. W miasteczku Araukarya mieszka również Ophallmolog Dr. Szymański, prof. Uniwersytetu.

Bardzo miłego wrażenia doznałem w drugiej wyzwolonej kolonii Affonso - Penna. W prawdzie jest ona jako najmłodsza, z której rodziny kolonistów pracują jeszcze na pierwotnych 6-akrowych lotach, nieurodzajnej gleby, jeszcze bardzo uboga. Bliskość miasta Kurytyby, możność w niem zarobkowania, posiadanie przez finansowo niezależnych inteligentów polskich kurytybskich locików w tej że kolonii, aby mieć swoje gospodarstwa i wiejskie sadyby, a dzięki tym okolicznościom, ciągły z inteligencją miejską kontakt, wywarły dodatni wpływ na rozwój kolonistów, których umysłowość bardzo sympatyczna. Dzieje powstania tej kolonii ciekawe i pouczające a dla polskości pochlebne. Geneza powstania tej kolonii rodzaj Panamy. Rządowi Stanowemu w 1907 roku. Sprzedaje swą fazendę (majątek ziemski), dzisiejszą kolonię Affonso Penna pułkownik Müller, porozumiawszy się w odpowiedni sposób z ówczesnym Sekretarzem Rolnictwa. - Cena kupna ogromna. Ten urząd postanawia utworzyć' na tej majętności kolonie "modello" a że mała własność najbardziej się nadaje do intensywnej kultury, dzielą ją na małe, 6-cio akrowe loty i osadzają na nich za drogie pieniądze sprowadzanych, kulturalnych. szwajcarów, którym się dopomaga, również za drogie pieniądze do budowania ładnych domków. - Szwajcarzy zakładają około domków ładne ogródki, ale prędko się prze­konawszy o złych warunkach, ulatniają się jak kamfora. - Nie będzie miał więc Sekretarz Rolnictwa czem się popisywać przed zwiedzającymi kurytybskimi, miejscowymi i obcymi dygnitarzami. - Volens nolens - osadza się na nich poczciwych Polaków, którzy wytrwałą pracą doprowadzą z czasem kolonie do pewnego rozkwitu. W gmachu szkolnym na cześć  Posła dano amatorskie przedstawienie i dzieci ze szkoły wystąpiły z wcale ładnym baletem "kociki”. Licznie zebrani koloniści wiejscy i miejscy zabawiali się jeszcze długo po wyjeździe Posła.

Iście rozrzewniającego uczucia doznawałem, zajeżdżając na place zapełnione tłumami, o tak swojskim wyglądzie, w około których wznoszą się kościoły, szkoła i pleba­nia w starych, wielkich i kwitnących koloniach.- Orleans - (przeszło 1000 rodzin) - Abranches (przeszło 500 rodzin) - Thomas-Coello (do 1000 rodzin).

W odległości kilku kilometrów od kolonii spotykały nas konne banderie w krakowskich strojach ze sztandarami; dzwony kościelne, huk tak tu rozpowszechnionych rakiet ob­wieszczały radosną nowinę zmartwychwstania Ojczyzny i przy­jazd Jej Wysłańca. Szpalery jasnowłosych polskich dzieci, rzucających  kwiaty pod nogi Przedstawiciela Rzeczypospoli­tej, pochód do kościoła, nabożeństwo, chleb, sól i mowy przed plebanią, dziecinne przedstawienia w pięknych gmachach szkolnych, kierowanych przez polski Siostry, czy to Zgromadzenia Maryi, czy też Zakonu  Św. Wincentego a Paulo, prawdziwy patryotyzm i radość bijące z tak polskich twarzy kolonistów, tak polski wygląd i duch młodzieży na obczyźnie urodzonej i urosłej, pozostaną drogiemi, niezatartemi wraże­niami i wspomnieniami dla tego, który te wzniosłe przeżywał chwile i te słowa kreślił. - W tych starych, 40 i 50-letnich koloniach, któremi się interesował i które odwiedzał jeszcze cesarz brazylijski D. Pedro II, dawno pierwotne loty spłacone. Własność polskich kolonistów urosła, dobrobyt się zadomowił, przyszłość zapewniona tak materialna, jak na parę pokoleń i narodowa. Wszędzie na tych koloniach z uznaniem się wspominają imiona rodaków, którym w obcej służbie z urzędu przychodziło kolonistami się opiekować i którzy z sercem i po obywatelsku z obowiązków się wywiązywali. Nazwiska Hallerów, Okęckich, Bertonich zaszczytnie tu zapisane.

Muszę nadmienić o bankiecie wydanym przez Prezydenta Rządu Stanowego na cześć Polskiego Przedstawiciela, na którą to grzeczność odpowiedziałem również bankietem. - Prócz mów, nieuniknione przy tych biesiadach rozmowy, zbli­żają czynniki, od których po części los wychodźtwa zależy.

Po 6-cio dniowym, przyznać muszę, dość zapełnionym pobycie w Kurytybie udałem się do Sao Paulo dla widzenia się z Ministrem Bertonim.

Kończę czem rozpocząłem. Raport ten nie ma pretensyi być dokładnym obrazem kolonii polskich w Paranie. Sprawozdania z oddzielnych działów sumiennie opracowanych będą osobno przedłożone. O jednem mogę obecnie z całą su­miennością zareferować, to jest o rewizyi Konsulatu. Trwała ona parę godzin i odniosłem z niej uspakajające, korzy­stne wrażenie. Jest - to urząd przesiąkły duchem obywatel­skim. Rejestracya postępuje. Zarejstrowano przeszło 15 ty­sięcy obywateli. Buchhalterya prowadzi się wzorowo. Ducha partyjnego jest względni mało, choć, pewne jednostki Konsulat o to oskarżają; nie miałem jednak sposobności o tem się przekonać. O zachowanie ścisłej neutralności tak w Po­selstwie, jak w Konsulacie dbać będę. Przyjemnem mi było słyszeć od paru członków kolonii, znanych z przynależności do endecji, wyrazy uznania dla akcji uspakajającej niesnaski polityczne, Konsulatu. Dogodzić wszystkim nie podobna.

 

                                                                                                            Orłowski

 

 

 


[1] Zob. sygn. 12 s.106-129.

[2] Babiński Mieczysław Zygmunt (1890-1962) pracownik Konsulatu RP w Kurytybie w okresie od 1.10.1920 do 1.08.1921..

[3] Coupé (fr.) przedział kolejowy. Autor używa ten termin w znaczeniu salonki.

[4] Washington Luiz Pereira de Sousa (1869-1957) polityk brazylijski, w latach 1920-1926 prezydent stanu Sao Paulo, a 1926-1930 prezydent Brazylii.

[5] Hector Pentado, Hektor Teixera Pentado, dr adwokat i polityk saopaulistański.

[6] Bloch, restaurator w Sao Paulo, w 1892 inicjator i współzałożyciel Towarzystwa „Łączność i Zgoda” w Sao Paulo.

[7] Bolesław Nowicki (1881-1948) wybitny specjalista w zakresie kolejnictwa i działacz polonijny. Przybył do Brazylii w 1907r.

[8] Prawdopodobnie chodziło o Barbarę Kryńską.

[9] Kazimierz Warchałowski (1872-1943) działacz polonijny w Brazylii, w okresie I wojny światowej prezes Polskiego Komitetu Centralnego w Brazylii.

[10] Bertoni Karol (1876 – 1967) polski dyplomata, przed I wojna światową austriacki konsul generalny w Kurytybie, w latach 1919-1921 dyrektor Departamentu Administracyjnego polskiego MSZ, a w okresie 19.12.1923-19.01.1924 minister spraw zagranicznych. Zmarł w Rio de Janeiro.

[11] Isprawnik ros. urzędnik ziemski.

[12] Giller Stefan Antoni (1875-1944) drukarz, przybył do Brazylii w 1911. Pracował w tygodniku „Świt” wydawanym w Ponta Grossa przez działaczy PPS.

[13] Prawdopodobnie chodzi o Kazimierza Warchałowskiego.

[14] Prawdopodobnie chodzi o Jana Krygerowicza.

[15] Sicińscy i Suchorzewscy – targowiczanie, zdrajcy z końca XVIII wieku, występujący przeciw Konstytucji 3 Maja i odwołujący się do poparcia carycy Rosji Katarzyny w wewnętrznej walce politycznej.

[16] Ks. Paweł Domin, przebywał w Brazylii od 1914 r.

[17] „Świt” tygodnik, ukazywał się w  latach 1918 – 1928 początkowo Ponta Grossa, a następnie od 1921 w Kurytybie.

[18] Jeziorowski Konrad (1876-1963) przyjechał do Brazylii w 1908, pracował jako dziennikarz i nauczyciel ludowy.

[19] Ochotnicy hallerowscy. Z Brazylii w okresie organizacji Armii Polskiej we Francji organizowanej przez gen. Józefa Hallera, wyjechało kilkudziesięciu ochotników. W większości powrócili oni do Brazylii w 1919-1920 r.

[20] Entrefilet (fr.) fragment                   

[21] Głuchowski Kazimierz (1885-1941) dyplomata, działacz polonijny, dziennikarz. Pierwszy konsul polski w Kurytybie w latach 1919-1923.

[22] Kossobudzki Szymon (1869 – 1934), doktor, lekarz, działacz polonijny; współzałożyciel Uniwersytetu Parańskiego, działacz Związku Towarzystw Oświatowych „Kultura”.  

[23] Szeliga-Szeligowski Mirosław, doktor, lekarz, działacz polonijny, prezes Związku Polskiego w Kurytybie.

[24] João Francisco Braga (1868-1937) W latach 1902-1908 biskup w Prudentopolis, 1908-1926 biskup, a 1926-1937 arcybiskup w Kurytybie.

[25] Quelle déchéance (fr.) co za strata.

[26] Werbiści, Zgromadzenie Słowa Bożego (Societas verbi Divini), zgromadzenie misyjne.

[27] Ks Aleksander Kakowski (1862-1938) w latach 1913-1938 kardynał, arcybiskup metropolita Warszawski, 1925-1938 prymas Polski.

[28] Nowicki Bolesław (1881-1948) specjalista budowy kolei, działacz polonijny. W Brazylii przebywał od 1907 r.

[29] Czaki Józef (1857-1946), lekarz, herpetolog i naturalista. Działacz niepodległościowy, od 1907 roku w Brazylii.

[30] Szymański Julian Juljusz (1870-1958) lekarz, profesor Uniwersytetu Parańskiego w Kurytybie oraz Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, działacz polonijny. W latach 1928-1930 marszałek Senatu RP.

[31] Dergent a właściewie Dergint Franciszek (?-1936) działacz polonijny, redaktor „Polaka w Brazylii”.

[32] Polak właściwie „Polak w Brazylii”, czasopismo polskie, wydawane w latach 1904-1920 w Kurytybie.

[33] Trzebiatowski Stanisław (1877-1945) ksiądz werbista, działacz polonijny.  

[34] Die feindlichen Bruder (niem.) Wrogi brat [?? – ks.]

[35] Lazaryści, włoska nazwa Zgromadzenia Misjonarzy Św. Wincentego à Paulo.

[36] Belweder, w 1920 siedziba Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego.

[37] Związek Polski w Kurytybie, organizacja polonijna powołana do życia w 1910 r.

[38] Ksiądz Jan Peters  (1842-1921) duszpasterz polonijny, przybył do Brazylii w 1889 r.

[39] Skorupski Roman, działacz polonijny.

[40] Chorośnicki Jan (1875-1954) pisarz i działacz polonijny. Przybył do Brazylii w 1907 r.

[41] Ficińska Maria (1867-1954) nauczycielka, poetka. Od 1914 r. przebywała w Brazylii.

[42] Staropolskie - w nieodpowiednim momencie.

[43] Żongołłowicz Witold (1876-1928)  (właściwie Stanisław Błażej Czarnecki) działacz socjalistyczny. W Brazylii od 1915 r., działacz polonijny.

[44] Ils frisent le bolchevisme (fr.) graniczący z bolszewizmem.

[45] Zgromadzenie Sióstr Maryi, właściwie Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, od 1906 prowadzi działalność misyjną w Brazylii.

[46] Prawdopodobnie chodzi o lekarza Aleksandra Kochańskiego.

[47] Michał Szańkowski, dentysta, działacz Towarzystwa Szkoły Ludowej w Kurytybie.

[48] Drapiewski Teodor (1880-1942) ksiądz werbista. Pracował w Brazylii w latach 1909-1925, działacz polonijny.

[49] Chylaszek Franciszek (1874-1942) ksiądz ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Do Brazylii przypłynął w 1903 r., m.in. proboszcz w Orleans.

[50] Anusz  Józef (1873-1949) ksiądz, przyjechał do Brazylii w 1903 r., był proboszczem w Araucarii. W 1916 sekularyzował się i wyjechał do Porto Alegre. Działacz polonijny. 

 

Adres

Av. Presidente Franklin D. Roosevelt, 920
Porto Alegre-RS | CEP 90230-002

Kontakt:

Tel.: (51) 99407-4242
(51) 3024 - 6504


email: revista@polonicus.com.br